Długie godziny zasiadki nie zawsze kończą się łowieckim sukcesem. Tym razem było jednak inaczej. Po miesięcznym oczekiwaniu "gruby odyniec" ukazał się kol. Tadeuszowi Paluchowi. Rzecz przydarzyła się 2 sierpnia 2007 r. Tadeusz zasiadł przy polu obsianym pszenicą. Od miesiąca widział w łanie zboża duże tropy dzika. Było już dobrze ciemno, gdy w lornetce zauważył ciemną sylwetkę z charakterystycznym garbem odyńca. Obejrzał dokładnie czarnego zwierza i z secem w "gardle", z powodu łowieckiej emocji, wycelował w komorę ciemnej sylwetki. Padł strzał, który echem rozniósł się po łowisku Pacanka. Dzik wyraźnie zaznaczył strzał i z głośnym rumorem wpadł do lasu, a dokładnie do wąwozu porośniętego lasem. Strapiony strzelec zaczął poszukiwać śladów farby na zestrzale. Kol. Tadeusz należy do tych myśliwych, którzy uparcie i cierpliwie poszukują śladów po strzale, a że to myśliwy doświadczony to właściwie był pewien trafienia w odyńca. Krok po kroku odnajdował ślady farby w pszenicy. Niestety prowadziły one do, ciemnego już o tej porze, lasu.
Kol. Tadeusz Paluch
Postanowił pojechać po psa i syna Jacka, który także jest myśliwym. Dzielny jagdterier "Ramzes" tropił postrzałki, niestety jednak był milczkiem i nie głosił padłego zwierza. Obowiązek jednak nakazuje myśliwemu, aby szukać postrzelonego zwierza. Po długich poszukiwaniach "Ramzes", który wysforował się do przodu, zaczął ujadać. To był znak, że odnalazł dzika, i że ten jeszcze żyje. Obaj "Palce", jak ich się nazywa w kole, co tchu przedzierali się przez ciemny las w kierunku ujadania. Zdyszani ujrzeli, osłabionego już odyńca, oganiającego się od psa. "Ramzes" osaczył zwierza. Strzał łaski powalił ostatecznie "czarnego zwierza". Satysfakcja i duma ogarnęła Tadusza. To był odyniec, który w świetle latarki wydawał się ogromny.
Potem normalna myśliwska robota z dzikiem i refleksja. Jest trzecia w nocy. Las i dno wąwozu, a dziczysko słuszne. Tadeusz w akcie desperacji postanowił pilnować do rana odyńca, żeby ktoś go po prostu nie podprowadził. Próbował nawet zasnąć przy nim, jak przy osobistej małżonce.
Niestety mimo utrudzenia sen nie przychodził. Jak zamknął oczy, widział przeżytą przygodę po raz kolejny, kolejny, kolejny ... . Chłód lasu i wilgoć zmusiły dzielnego łowcę do powrotu do domu w nadzei, że nikt w nocy dzika nie odnajdzie. Pomny jednak tego, że rano trzeba do odyńca trafić postanowił "złomować knieję" czyli znakował trasę do dzika poprzez łamanie gałązek, oznaczanie tropu wejściowego, itp. Skoro świt zebrał czterech pomocników, ciągnik i pojechał po dzika. A tutaj, czarna rozpacz. W słońcu las wyglądał inaczej i nijak nie można odnaleźć śladów "złomowania kniei" i o odyńcu można tylko powspominać. Nie pomoże "Ramzes" ponieważ nie głosi padłego zwierza. Dobrze, że przypomniał sobie, że w kole jest "nasz łowczy kochany", który ma dzielne pieski (złośliwi mówią, że najlepszym psem w jego sforze jest on sam) i zna wszystkie drzewa z imienia i nazwiska. Pamiętał przecież, że dzik padł przy grubym buku. Łowczy po wysłuchaniu opowieści zdesperowanego myśliwego stwierdził jak to on. "Gruby buk i grube sosny, ha, ha.. Tam są same grube buki i grube sosny". Jednak dokładniejsze dane wyciągnięte od Tadusza uściśliły, że drzewo było rozłupane. I proszę sobie wyobrazić, że nasz łowczy zna każde drzewo w swoim leśnictwie. Jak po sznurku doprowadził całą ekipę do odyńca. Spojrzał tylko po koronach drzew i już wiedział. Taki to specjalista z "łowczego naszego kochanego"
Zmordowany Tadeusz jeszcze raz padł przy dziku, i już w świetle dziennym obejrzał go dokładnie. Urodziwy był nad podziw , czarny jak prawdziwy może być tylko "czarny zwierz". Jeszcze trochę, a dałby mu buzi.
W skupie dziczysko ważyło 94 kg. i wprawdzie nie dysponowało okazałym orężem to w historii koła został zapisany jako jeden z najbardziej okazałych odyńców. Całomiesięczna cierpliwość została wynagrodzona, a przygoda myśliwska zapadła na zawsze w pamięci. Darz Bór kolego Tadeuszu i gratulacje.
|