Zaczął się sezon polowań na rogacze. W naszym myśliwskim żywocie nie zawsze udajemy się w łowisko, aby koniecznie coś strzelić. Osobiście lubię, szczególnie na początku sezonu, podglądać rogacze, obserwować je i jak się da to fotografować. Na rogacze poluję tylko w poszukiwaniu ciekawego trofeum, a wszystkie inne to powód do obserwacji.
Tego rogaczyka zobaczyłem dnia 10 maja 200 r., będąc w łowisku "Korwek". Siedziałem na ambonie przy torze i fotografię wykonałem z odległości nie mniejszej niż 600 metrów. Nie mogłem z tej odległości określić poroża i postanowiłem, że następnego dnia zasiądę na ambonce widocznej na fotografii. Faktycznie, następnego dnia rogacz o 19:30 znowu wyszedł na pole, ale nie udało mi się wykonać zdjęcia. Szczęście uśmiechnęło się do mnie dopiero następnego dnia.
O "umówionej" godzinie ukazał mi się dobry już znajomy. Nie był rogaczem wartym mojego strzału. Po pierwsze nigdy nie strzelam pierwszych, nie wyfarbowanych rogaczy w sezonie. Po drugie nie był to rogacz w "pierwszej głowie", i po trzecie miał regularne, przyszłościowe poroże, a ja przecież szukam tylko myłkusów. No, ale wykonałem parę zdjęć i muszę przyznać, że sztuka to niełatwa. Używając zomu (przybliżenia x 20) ręka tak drży, że trudno wycelować aparatem fotograficznym w zwierzynę. Chyba jednak łatwiej strzelić.
Rogacz szóstak żerował spokojnie, ale jednak dość daleko. Fotografie zatem nie są najwyższej jakości.
Po pół godzinie spokojnie zszedł do lasu, a ja jeszcze "cyknąłem fotkę" młodej kózce przy zapadającym zmroku.
Nic nie strzeliłem ale polowanie uważam za udane. Wszak widziałem zwierza, mam trofeum, a rogacz nadal spokojnie, o 19:30, wychodzi na żer. Zachęcam do podobnych łowów. Nie wszystko przecież możemy strzelać, a fotka to też fajne trofeum i wspomnienie łowieckiej przygody.
|