Zabobony, przesądy i łowieckie wróżby to obszerna część myśliwskiej obyczajowości. Omówienie wszystkich, wyjaśnienie przyczyn i dowiedzenie skutków, czy choćby wymienienie ich z nazwy przekracza ramy tej strony internetowej. Oto kilka elementarnych prawd łowieckich, które przyjąć trzeba jak dogmat.
Myśliwy nie poluje w Boże Narodzenie i Niedzielę Wielkanocną. W dniu polowania z łóżka wstać należy prawą nogą. Założenie myśliwskiej odzieży na lewą stronę to fatalna wróżba na resztę dnia. Jeśli na schodach dobrze wychowany sąsiad, absolutnie w dobrej wierze, powinszuje łowcy "Udanych łowów", czy "Dobrego polowanka" - od razu można wracać do łóżka. To chyba najgorsza wróżba. Myśliwemu życzy się by mu Bór darzył. Próg domu przekraczać należy prawą nogą. Jeśli szczęśliwie wydostaniemy się jednak na ulicę to nie wolno odwracać głowy i spoglądać w stronę domu, choćby żona w oknie machała nam chusteczką. Jeśli myśliwy, wychodząc na łowy, czegoś zapomni - nieważne, czy będzie to drugie śniadanie, czy strzelba - nie wolno wracać. Bardziej się opłaci pożyczenie broni od któregoś z nie polujących tego dnia kolegów. Napotkanie w drodze do łowiska starej kobiety, lub - co gorsza - zakonnicy wróży jak najgorzej. Podobnie widok pustych naczyń na wodę - wiader, konewek itp. I przeciwnie, młoda panna z wiadrem pełnym wody to zapowiedź sukcesu ( Podobno na trasie przejazdu znamienitego myśliwego, prezydenta Mościckiego, z Warszawy do Białowieży ustawiano młode włościanki z pełnymi wiadrami. Za troskę o myśliwskie szczęście Głowy Państwa każda otrzymywała drobną kwotę z państwowej kasy). Dobrze jest, w dniu rozpoczęcia sezonu, puścić bez strzału pierwszego zwierza danego gatunku. Pomyślną wróżbę wzmacnia dodatkowo uchylenie kapelusza na widok np. pierwszego w sezonie szaraka.
Odznaka PZŁ w latach 60 - 80 ubiegłego wieku
Wiele można wyczytać z zachowania myśliwskiego psa. Trzeba pilnie obserwować, jak zwierz robi kupkę. Jeśli ogonem w stronę myśliwego, czyli "na torbę" - szanse rosną. Jednak gdy rzecz się dzieje "twarzą w twarz", czyli "na puste pole", korzystniej będzie spróbować szczęścia w Lotto.
Jeśli, mimo takich niebezpieczeństw fart nas nie opuści i strzelimy grubego zwierza - do patroszenia nie wolno zawijać rękawów koszuli.
To odróżnia myśliwego od rzeźnika, z całym szacunkiem dla tej pożytecznej profesji, oraz zapowiada niedaleki kolejny sukces. Z czasem troska o niepowalanie farbą odzieży sprawi, że patroszyć będziemy perfekcyjnie nawet w zimowej kurcie. Ale, przyznać to trzeba otwarcie, na początku hołdowanie temu zwyczajowi wywołuje protest naszych kobiet.
Przedwojenna odznaka PZŁ
Skoro o kobietach. Mają duży wpływ na pomyślność łowów. Czasem zbawienny, a czasem odwrotnie... Nie wolno, i to pod żadnym pozorem, pozwalać na to, by kobieta dotknęła naszej broni. Dowiedziono przy tym złych skutków bliskości kobiecej garderoby w pobliżu strzelby, czy sztucera. Niedbale rzucona część niewieściego odzienia, nawet najdelikatniejsza, gdy upadnie w pobliżu równie niedbale pozostawionej strzelby - a życie zna takie przypadki - może broń zauroczyć. Odczynienie strzelby to proces trudny i długotrwały.
Obszerniejszego omówienia wymaga zwyczaj chwytania damskiego kolana przed wyruszeniem na łowy. A to dlatego, że jest to zwyczaj bardzo powszechny, zaś jego korzenie mało znane. Tkwią one w pradziejach. W czasach, gdy polowanie na grubego zwierza było zajęciem śmiertelnie niebezpiecznym. Pradawni łowcy do takiej wyprawy przygotowywali się bardzo starannie. By rankiem być w jak najlepszej formie noc spędzali wstrzemięźliwie. Bez kobiet. Z drugiej jednak strony, by podnieść poziom adrenaliny, niezbędnej na niebezpiecznych łowach, a przy tym ciągle mieć w pamięci rozkosze, jakie czekają gdy polowanie uda się przeżyć - myśliwski przodek przed wyjściem na łowy swoje kobiety oglądał, a nawet je dotykał. Strategia ta przetrwała do naszych czasów w formie pogłaskania damskiego kolanka przed wyruszeniem na łów.
Ze zwyczajem tym wiąże się zasada "Im grubszy zwierz, tym wyżej bierz". Chodzi o to, że - w zależności od gatunku zwierzyny, na który chce się zapolować, a precyzyjnie w zależności od tego, jak srogie niebezpieczeństwo ów zwierz może sprowadzić na myśliwego - damę chwytać trzeba, w myśl przytoczonej zasady, za właściwą część ciała. I tak : na przepiórki i kuropatwy wystarczył mały palec. Zając wymagał już całej stopy. Gdy myśliwy szedł na lisa - chwytał za kolano. Jeleń, a tym bardziej łoś, domagał się dotknięcia uda. O przygotowaniach do polowania na żubry, tury i niedźwiedzie stare podręczniki łowiectwa wstydliwie milczą ...
Obowiązująca odznaka PZŁ
Dawni łowcy niewątpliwie odprawiali gusła nad swoją bronią mysliwską. Brak jest jednak potwierdzenia tych faktów. Sporo natomiast wiadomo o zabiegach stosowanych w ostatnich kilku wiekach. Niektóre zabobony przetrwały do dnia dzisiejszego. Ostatnio wpadł mi do ręki opis wyrobu kolby (osady) stosowany w XVIII wieku. Wg. tego opisu osadę (łoże strzelby) najlepiej sporządzić z korzenia suchej brzozy stojącej na rozstajach, pod którą zakopano wisielca. Wykonawca musi się udać w to miejsce samotnie o północy w Dzień Zaduszny i wykopać korzenie dwiema starymi łopatami. Po wykonaniu kolby należy wywiercić w niej otwory, w które kładzie się sierść z ubitej zwierzyny. Jak podają osiemnastowieczne źródła kolba wykonana w tern sposób jest doskonała. Słyszałem też o zbiegu dokonywanym na strzelbie, żeby była bardziej jadowita. Otóż należy przez lufy przepuścić ... żmiję.
W odległych czasach pierwotny myśliwy stykając się z tajemniczą dziką przyrodą, pełen lęku przed nieznanym, wierzył niezbicie w moc nadprzyrodzoną dlatego odprawiał czary i gusła, zjednywał sobie owe siły zawieszając amulety na szyi, wierzył w moc różnych ziół. Amulety były to różne części ciała upolowanych zwierząt: pazury niedźwiedzie, grandle jelenia, kawałki rogów zwierząt z których wyrabiano naszyjniki. Szczególnie poszukiwanym amuletem była chrząstka z serca jelenia, mająca kształt krzyża. Zresztą nazwano tą chrząstkę - kostką św. Huberta. Dawniej moczono groty strzał i włóczni w wywarach z ziół by były celne, po pojawieniu się broni palnej, aby zwiększyć celność kuli należało je odlewać na święconej pszenicy. Gdy fuzja zawodziła w celności należało nabić ją padalcem i wystrzelić, podobno przepis skuteczny. Stuprocentową gwarancję na celność broni dawało jeszcze włożenie między kolbę a lufy młodych liści grochowych, z tym, że liście zebrano z krzaka posadzonego przez strzelca, które wyrosły z trzech ziaren wysianych w paszczy węża na rozstajach dróg. Kiedy już broń była celna należało dbać, aby nie utraciła swych właściwości, dlatego nie wolno jej było położyć na łóżku niewieścim, czy obok kobiecego fartucha, a już najgorsze postawić koło miotły, celność przepadała. Szansa na upolowanie zwierza wzrastały niepomiernie, gdy: "Wymieszano w nocniku mocz z wodą spod śledzia, sokiem brzozowym, leszczynowym, osikowym, dodać sadzy, kamfory, popiołu z ogona jelenia oraz soli- miksturę oną przetrzymać przez dwie niedziele, a następnie wraz z naczyniem zakopać w środku ostępu, do którego zwierz chciało się zwabić". Inny przesąd na szczęśliwy dzień mówi "Wstając rano należy splunąć w prawą rękę, a następnie w prawy but". Szczególną uwagę należało zwrócić na szmaty do czyszczenia broni, aby nie dostała się w ręce zazdrośnika, który umieszczając je na chwile w dziupli starego drzewa spowoduje, że broń czyszczona nią nigdy nie trafi do celu. W takim przypadku najlepszym odczynianiem broni było "plunąć na strzelbę i położyć ją na ziemi, a matka ziemia czary wyciągnie".
Współcześnie myśliwy na te przesądy patrzy z przymrużeniem oka, ale wybierając się na polowanie wolą spotkać kobietę z pełnymi wiadrami, niż z pustymi. Wolą również przynajmniej zobaczyć kolano u ładnej panny, niż gdy wiekowa sąsiadka życzy nam udanych łowów.
Odznaka "Rycerzy Zakonu Złotego Jelenia"
W piśmiennictwie naszym prawdziwym pomnikiem przesądów łowieckich było dzieło pt. "Skład albo skarbiec znakomitych sekretów Oekonomiky Ziemiańskiey" niejakiego Haura, które podawało przypisy na choroby wszelakie i sposoby ich leczenia. Oto niektóre z nich:
- jelenie rogi "utarszy je na proch" radzi Haur "kadzić dla przygody od jadowitej gadziny";
- "róg jeleni palony na różne choroby dobry jest: żołądek umocni, gorączki uśmierza, febry mityguje";
- "z koniuszków rogów kminkowe wódki przepalają na chorobę wielką";
- "wódka z jeleniego serca dystylowana serce człowieka posila";
- "mięso z jelenia febry oddala".
O łosiu autor pisze: "Kopyto jest pomocne na wielką chorobę człowiekowi, którego gdy ta napadnie, dać mu to kopyto w garść trzymać". Róg kopyta "bywa skuteczniejszy gdy ubić łosia w chwili kiedy zadnią skrobie nogą" lub "zdychającemu odrąbać prawą tylną nogę, gdy ją przy zdychani rozciągać będzie".
O rogach żubra pisze: "mają w sobie wielką cnotę i sekreta. Robią z nich puhary (pisownia oryg.), oprawują je w drogie metala, w których gdyby była trucizna zaraz ją wyrzuci".
Niedźwiedzia żółć "pomocna jest przeciw niemocy i paraliżowi", "oczy niedźwiedzie wyłupione i na lewym ramieniu powieszone febrę uśmierzają, sadło przepukliny goi, parchy czyści, włosy bieli, przez smarowanie czoła pamięć prawdziwa".
Mięso dzicze "krew czystą mnoży", "krew z wódką zmieszana pomocna w suchotach", "zęby tarte w wódce z makiem polnym na kolki i parcia w boku pomocne", "łajno suszone i podane w trunku leczy plucie krwią" i wreszcie "mocz dziczy pity z pietruszczaną wódką kamień w człowieku kruszy".
Sarna też wg Haura ma swoje zalety: "gnój sarni w winie rozrobiony leczy choleryczność (gniewliwość)" "gnój sarni spalony i utarty z miodem i octem goi parchy a utarty z sadłem wieprzowym leczy podagrę i łamanie kości". I tak dalej. Można zatem śmiało przepisać kolegom:
Cierpisz na żołądek? Masz gorączkę? - Pij róg jeleni z wódką różaną preparowany.
Masz chorobę wielką? - Pij wódkę z koniuszkami rogów.
Choryś na serce? - Skosztuj wódki z jeleniego serca.
Masz brodawki? - Posil się lisim łajnem.
Cierpisz na wątrobę? - Napij się dziczego moczu.
Znakomite i smakowite medykamenty. Zastanawia, że we wszystkich lekach zalecanych przez Haura pojawia się magiczny wyraz ... wódka. De gustibus non est disputandm.
|