Mowa tutaj o kol. Piotrze Juchno, który we wrześniu wybrał się na Alaskę. Spędził tam osiem dni na polowaniu, nie wliczając w to przelotów. Ale po kolei. Samolot wystartował z Gdańska, potem przesiadki we Frankfurcie W Niemczech, Seatle w USA i Anchorage na Alasce. Dalej małym samolocikiem do King Salmon - małej osady a stamtąd do bazy myśliwskiej.
Piotr wyjechał na Alaskę poprzez Biuro Polowań "IBEX" w Kaliszu. Na miejscu spotkał się z niezmąconą przez cywilizację przyrodą i ze spartańskimi warunkami. W pobliżu miasteczka Anchorage jest tylko 25 km dróg. W bazie myśliwskiej nie było telefonu a prąd elektryczny był wytwarzany przez agregat. Brak dróg więc cała komunikacja odbywała się za pomocą samolotu. Jedyny samochód w bazie był przywieziony samolotem w częściach i złożony na miejscu. Lotnisko w mieście Anchorage Lotnisko w King Salmon Podstawowy środek lokomocji na Alasce Baza myśliwska Samoloty lądują na nielicznych suchych miejscach bądź na wodzie - gdy są wyposażone w pływaki W bazie myśliwskiej a właściwie w myśliwsko - rybackiej Łopaty dwóch łosi szczepione razem znalezione w tundrze Można też znaleźć żebro wieloryba albo ... ... poroże karibu, którego się tutaj nie zabiera Kol. Piotr Juchno polował na ogromnym płaskowyżu, który leży u stóp lodowca. Łosi wypatruje się np. z samolotu i gdy się go ujrzy samolot wysadza łowców parę kilometrów od zwierzęcia, na które można polować dopiero po 24 godzinach. Jest to danie szansy zwierzynie i kategorycznie się tego przestrzega.
Widok z samolotu na płaskowyż Krater nieczynnego wulkanu Łoś - widok z samolotu W przypadku kol. Piotra, samolot zawiózł jego i przewodnika na 8 dni na płaskowyż, gdzie rozbili mały namiot, w którym nocowali i przez całe dnie i wypatrywali łosi, wilków i rosomaków, bo na takie zwierzęta miał wykupiony odstrzał. Polowanie polegało na wypatrywaniu zwierząt, wabieniu ich i podchodu w trudnym, grząskim terenie. Płaskowyż przez cały czas jest bowiem zasilany wodą z topniejącego lodowca. Na Alasce wieją ciągłe wiatry więc trzeba było się przed nimi zabezpieczyć Wabienie łosia Wab okazał się skuteczny, przyszedł łoś ale był za młody na strzał Była też i inna zwierzyna - oko lornety wypatrzyło śpiącego niedźwiedzia W takim namiociku kol. Piotr spędził osiem nocy Przez te osiem dni i nocy jedzono to co łowcy zabrali ze sobą. Jak skończyła się woda w butelkach pito wodę z potoku. Jedzenie przechowywano w hermetycznych puszkach owiniętych taśmą by zapach nie przywabił niedźwiedzi. Spano z załadowaną bronią, żeby w razie czego odstraszyć intruza. Kol. Piotr Juchno z przewodnikiem Bywało i tak, że po powrocie z łowiska namiot fruwał w powietrzu Niedogodności jednak rekompensowały przepiękne widoki Lodowiec Jak mówi sam Piotr "po czterech dniach miałem dosyć". Najgorsze to że, ciągle byłem mokry a woderów praktycznie nie ściągało się z nóg. No i ciągle jeszcze nic nie upolowałem.
Kolejny "misiek" ... ... a nawet "miśki" Po nieudanym podchodzie łosia sił było niewiele - powrót z góry widocznej za Piotrem Wodery to niezbędny element wyposażenia Wreszcie ósmego dnia pobytu przydarzyło się łowieckie szczęście. Padł ogromny. stary by. Jeden strzał, jedna kula i łoś został w ogniu. Potem zaczęła się ogromna praca z odbiciem łba, zdjęciem skóry i poćwiartowaniem ponad tonowego zwierza i wytransportowanie wszystkiego na lądowisko samolotu. Kol. Piotr postanowił zabrać do Polski czerep z rosochami i skórę łosia. Rozłoga Transport na pływakach samolotu Wypada pogratulować kol. Piotrowi sukcesu. Przepiękne trofeum. Przepiękna przygoda łowiecka. Nie strzelił wilka i rosomaka, ale za to łosia ogromnego. Na fotografii poniżej porównanie ze zrzutem łosia znalezionego w naszym łowisku. Jest różnica, co? Gratulacje Piotr. Darz Bór !!!
|